"Poemat o mieście Lublinie "
(fragmenty)
Na wieży furgotał blaszany kogucik
na drugiej - zegar nucił.
Mur fal i chmur popękał
w złote okienka:
gwiazdy, lampy.
Lublin nad łąką przysiadł.
Sam był -
i cisza.
Dokoła
pagórów koła,
dymiąca czarnoziemu połać.
Mgły nad sadami czarnymi.
Znad łąki mgły.
Zamknęły się oczy ziemi
powiekami z mgły.
***
Wędrowcze, masz towarzysza. Księżyc w pełni, srebrny, daleki pójdzie odtąd za twoimi krokami. Powiedzie cię do miasta umarłych, gdzie twoi bliscy leżą pod głazami i darnią. Osrebrzy ci stare kamienice w rynku, widma ukaże w kościele na Zamku., wreszcie znowu cię w pola wywiedzie przez ulicę Szeroką, przez Kalinowszczyznę i Czwartek.
To jest księżyc, towarzysz. Niech sobie poeci mówią: tarcza, gołąb srebrny, korab nadziemski. Dla ciebie to jest po prostu księżyc. Może nawet księżyc z Twardowskim, może ze Świętym Jerzym. Bo przecież świecił taki sam nad ulicą, gdy matka opowiadała ośmioletniemu: Święty Jerzy tam ze smokiem walczy. Bo przecież to tu było w tym mieście, do którego wracasz, jak syn marnotrawny.
Wiatr, znowu wiatr się podrywa. Obaj, on i księżyc, ku cmentarzowi idą. Do ojców. A wiatr głosy jakieś przynosi od wieżyc miasta.
***
Zegary, twarze nocy niewesołe,
hasło podają: pół ? noc, pół ? noc...
Dołem
place konopne, lniane
ulice ? długie mroku czółna,
lamp, łańcuchami spętane.
U krańca Lublina czworokąt czarny.
Szumem poemat wiatrów skanduje.
Klony, brzeziny, kasztany, tuje
obsiadły wyspę umarłych.
Aleje głuche mamrocą nocą, jak rynny.
Blask blady gwiazdy samotnej opiera się o cień,
o bluszcz, żałobny barwinek,
paprocie.
Krzyże z marmuru, anioły brązowe srogo
stanęły na piersiach trumien
Pieje kogut.
Napisy z bramy cmentarza w pamięci zakarbuj, zatnij:
?Oto teraz w prochu zasnę ? z prochu wstanę w dzień ostatni"...
***
Kamienice, kamienice,
ściany ciemne, pochyłe.
Księżyc po stromym dachu toczy się, jest nisko.
Zaczekaj. Zaczekajmy chwilę -
jak perła
wypadnie w rynku miskę -
miska zabrzęknie.
W płowej nocy,
po kątach nisz głębokich
po bram futrynach i okien
załamany,
bez mocy,
cień fiołkowy uklęknie.
Gwiazdy żółte, które lipcowy żar ściął,
lecą ? kurzawą ? lecą,
firmament w złote smugi marszczą,
za Trybunałem
na ślepych szybach świecą
cichym wystrzałem.
Noc letnia czeka cierpliwie,
czy księżyc spłynie, zabrzęknie,
czy zejdzie ulicą Grodzką w dół.
On się srebrliwie rozpływa
w rosie porannej, zapachu ziół.
Jak pięknie!
***
Oto wiersz:
Niebo odmienia się, choć wieczór nie ścichł,
wiatr jeszcze szepce, nim uśnie.
Niebo fioletem szeleści.
Wiatr ? już nie wiatr ? uśmiech.
Z ulicy Dominikańskiej śpiew chóru,
dziewczęta chwalą Marię.
Z Archidiakońskiej do wtóru
samotnych skrzypiec arie.
Domów muzyczne milczenie
złączone z tęczy łukiem
na czoło kościoła promieniem
opada jak pukiel.
A teraz ktoś ciszę napiął,
bije w nią pięścią ze spiżu.
Dzwon wieczorny
mocą metalu kapiąc
zaczyna grać pod kościelnym krzyżem:
raz ? i dwa ? i trzy ---
***
W kościoła oknie na płask
błysnął wodą stojącą księżyca blask.
W ciemnym wnętrzu jest smuga białawego szkliwa.
Nie wiadomo jak ta barwa się nazywa.
Chodzi, chodzi w ciemnościach
ruchomy światła korytarz,
jakby noc palcem srebrnym wodziła niebieska
po gotyckich łuków smukłości,
po freskach.
Dziecko tak palcem wodzi po książce, gdy czyta...
Tu skały malowane są tronem Dziewicy,
gdzie indziej zaś podwójny Chrystus ciemnolicy
w dwa kielichy odmierza wino.
Święci z pustelni, Mario surowa,
kwiaty kapiące z wnęk, odrzwi, nisz,
archaniele pancerzem jasny ? o czym w promieniu śnisz?
Jakie apokalipsy śnią się smokom, orłom?
Żadna trąba nie woła.
Księżyc palce swe cofa w mroku kościoła.
Za szybą migoce Orion.
***
Chorągiewka na dachu śpiewa,
bladej gwiazdy wypełza pająk.
Latarnie w czarnych drzewach,
kołyszących się mrugają.
Ciepła woń płynie z piekarń,
a cisza z zamkniętych bram.
Gdyby pies na dalekim przedmieściu nie szczekał,
byłbyś ? jak nigdy ? sam.
Sam, może jeszcze rzeczułką,
której nie słychać,
choć w taką jasną noc z lazuru
i ona ? niebios kochanka ?
od zmierzchu aż do ranka
na pewno wzdycha
wśród murów...
***
Dobranoc miasto stare, dobranoc. Drogi białe wychodzą
stąd na północ, zwężają się ścieżyny, scieżyny rozlewają
się w drobne strużki steczek. Wędrowiec jest już tylko
ciemnym punkcikiem na jednej z nich.
Zniknął za wzgórzem.
Dobranoc, miasto,
dobranoc...
http://teatrnn.pl/miastopoezji/
Poemat???
http://teatrnn.pl/miastopoezji/